Sztab Igi Świątek był kompletnie zdezorientowany. Wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą — forma, przygotowanie fizyczne, analiza przeciwnika. A jednak wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. W trakcie turnieju, który miał być tylko kolejnym krokiem w stronę wielkiego finału, nastąpiła sensacja, jakiej świat tenisa dawno nie widział.
Świątek, będąca numerem jeden w światowym rankingu, miała zmierzyć się z zawodniczką spoza pierwszej setki. Mecz wydawał się formalnością. Ale od pierwszych minut na korcie wszystko szło nie tak. Polka popełniała niewymuszone błędy, serwis nie funkcjonował, a taktyka — zupełnie się posypała. Jej rywalka, grająca bez presji, z odwagą i fantazją, przejęła inicjatywę. Sztab Świątek patrzył z niedowierzaniem — nie tak miało to wyglądać.
Niektórzy mówili o problemach zdrowotnych, inni o presji, jaka ciąży na liderce rankingu. Trenerzy próbowali reagować, wysyłali sygnały, analizowali każdą piłkę — bez skutku. W pewnym momencie nawet kibice zamarli, obserwując, jak przewaga rywalki rośnie.
Ostatecznie Świątek przegrała, a wynik obiegł media na całym świecie. Eksperci nazwali to jedną z największych sensacji ostatnich lat. Ale sama Iga, mimo porażki, zachowała klasę — pogratulowała przeciwniczce i zapowiedziała powrót silniejsza niż kiedykolwiek.
- To był zimny prysznic dla całego sztabu, ale też przypomnienie, że w sporcie niczego nie można być pewnym. Nawet największa gwiazda może mieć słabszy dzień.