“Szarpał, próbował całować”
W deszczowy wieczór, kiedy ulice Warszawy tonęły w światłach latarni odbijających się w kałużach, Maria wracała do domu po długim dniu pracy. Była zmęczona, myślami już przy gorącej herbacie i ciepłym kocu. Metro było pełne, ludzie stłoczeni jak sardynki, a ona z trudem utrzymała równowagę przy każdym gwałtownym hamowaniu.
Wysiadła na przystanku nieopodal swojego bloku. Deszcz padał coraz mocniej, więc przyspieszyła kroku. Nie zauważyła, że ktoś szedł za nią.
Gdy skręciła w ciemną uliczkę prowadzącą do klatki schodowej, nagle poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciła się gwałtownie.
— Maria! — zawołał znajomy głos. To był Tomasz, dawny znajomy z uczelni, którego kilka razy widziała przypadkiem na mieście.
— Tomasz? Co ty tu robisz? — zapytała zaskoczona.
— Szukałem cię… długo — powiedział nieskładnie, wyczuwalny był zapach alkoholu.
Zbliżył się o krok za blisko. Maria cofnęła się, ale on nagle chwycił ją za rękę. Szarpał, próbując zatrzymać ją przy sobie.
— Chciałem tylko porozmawiać… — powiedział, ale jego zachowanie zdradzało coś więcej.
— Jesteś pijany, puść mnie — powiedziała stanowczo.
Tomasz próbował objąć ją ramieniem. Zbliżył twarz, próbował ją pocałować. Maria odwróciła głowę, próbując się wyrwać.
— Przestań! — krzyknęła głośno.
Na szczęście zza rogu nadchodził sąsiad Marii, pan Zbigniew, który zauważył całe zajście. Zdecydowanym krokiem podszedł do Tomasza.
— Co pan wyprawia?! — zawołał, chwytając chłopaka za ramię i odciągając od Marii.
Tomasz, zaskoczony i speszony, cofnął się. Po chwili, mrucząc coś pod nosem, odwrócił się i zniknął w ciemnościach.
Maria stała jeszcze chwilę, drżąca ze strachu. Pan Zbigniew zaprowadził ją pod drzwi i upewnił się, że jest bezpieczna.
— Dziękuję… — wyszeptała.
Ten wieczór zostawił w niej ślad. Nie tylko strach, ale też złość. Na Tomasza. Na siebie, że przez chwilę nie potrafiła zareagować. Ale również wdzięczność – że nie była w tym sama.
Nazajutrz zgłosiła zajście na policję. Bo wiedziała, że milczenie daje siłę tym, którzy próbują przekraczać granice innych.