Panie senatorze, mamy problem… i to poważny.
Oni już wtedy grzali ławy, kiedy oślizgły Marciniak wręczał zaświadczenie o wyborze na urząd prezydenta temu… No właśnie. Komu? I tu się zaczyna prawdziwy problem. Bo jak go dziś nazwać, żeby oddać skalę kompromitacji, z jaką mamy do czynienia?
Prezydent? Formalnie – tak. Ale czy moralnie? Czy ktoś, kto przez lata podpisywał wszystko jak leci, milczał tam, gdzie trzeba było mówić, i mówił tam, gdzie lepiej byłoby zamilknąć, zasługuje na ten tytuł?
„Notariusz Nowogrodzkiej”? Tak mówili o nim nawet ci, którzy kiedyś go bronili. „Długopis” – określenie, które przeszło już do języka codziennego, wyrażające całą tę bezwolność, brak inicjatywy i niechęć do jakiegokolwiek realnego działania. „Pasażer na gapę” – to też pasuje, bo przez dwie kadencje raczej korzystał z przywilejów urzędu niż wypełniał jego misję.
A przecież nie chodzi tylko o semantykę. To nie jest gra w słówka. Chodzi o powagę państwa. O to, że dziś tysiące obywateli nie czują, że mają realną głowę państwa, która ich reprezentuje. Czują raczej zawstydzenie i złość.
Panie senatorze – oni już wtedy wiedzieli, co robią. To nie była pomyłka, to była strategia. Wpychali Polskę w polityczną nicość z uśmiechem na twarzy. A dziś próbują udawać, że nic się nie stało.
Tylko że my pamiętamy. I będziemy nazywać rzeczy po imieniu – nawet jeśli niełatwo znaleźć jedno właściwe słowo.