Świat hokeja na lodzie zamarł na chwilę, gdy legenda bramki, Marc-André Fleury, ogłosił swoje plany zakończenia kariery po zakończeniu bieżącego sezonu NHL. Wśród fanów, dziennikarzy i byłych trenerów nie zabrakło łez i wzruszeń, ale to jego koledzy z drużyny, zarówno obecni, jak i dawni, najgłębiej przeżywają tę wiadomość.
„Nie był tylko bramkarzem – był duszą drużyny”
Jeden z obecnych kolegów Fleury’ego z szatni, kapitan drużyny Minnesota Wild Jared Spurgeon, przyznał ze łzami w oczach:
– Marc był zawsze tym, który podnosił nas na duchu, nawet po najgorszej porażce. Jego uśmiech, pozytywna energia i bezgraniczna pasja do hokeja były zaraźliwe. Nie potrafię sobie wyobrazić tej drużyny bez niego.
Legenda, która uczyła pokory
Sidney Crosby, który wspólnie z Fleurym zdobywał Puchary Stanleya w barwach Pittsburgh Penguins, wspomina:
– Miał wszystko – talent, refleks, charyzmę. Ale tym, co najbardziej go wyróżniało, była jego pokora. Marc nigdy nie stawiał siebie ponad drużynę. Zawsze mówił, że sukces jest dziełem wspólnej pracy.
Mentor dla młodszych pokoleń
Młody bramkarz Jesper Wallstedt, który trenował z Fleury’m w ostatnich sezonach, mówi:
– Marc nauczył mnie, jak być profesjonalistą – nie tylko na lodzie, ale też poza nim. Dzielił się doświadczeniem, nie trzymał wiedzy dla siebie. Dla mnie był jak starszy brat.
Zostawia po sobie dziedzictwo
Z ponad 1000 rozegranych meczów, trzema Pucharami Stanleya i niezliczoną liczbą spektakularnych interwencji, Fleury na stałe zapisał się w historii NHL. Ale, jak mówią jego koledzy, to człowiek, a nie tylko sportowiec, zostanie zapamiętany na zawsze.
– Zawsze będzie częścią tej ligi – dodał trener Wild, Dean Evason. – Nie tylko jako zawodnik, ale jako symbol ducha sportu, jaki chcemy promować.
Marc-André Fleury ma zakończyć sezon z klasą, którą prezentował przez całą karierę. A choć jego łyżwy wkrótce trafią na hak, jego dziedzictwo pozostanie żywe – w sercach fanów i kolegów z lodu.