Ekspertka wspomniała o “kostiumowym” wrażeniu, a w powietrzu zawisło coś więcej niż tylko krytyka – to był delikatny, ale znaczący cios w autentyczność całego przedsięwzięcia. Słowo „kostiumowe” nie padło przypadkowo. W ustach komentatora kultury to jak powiedzieć: „To tylko przebieranka”. A przecież twórcom zależało na czymś więcej — na prawdzie, na zanurzeniu widza w epokę, w emocje, w człowieka.
Ale co tak naprawdę znaczy to „kostiumowe wrażenie”? To nie tylko stroje z epoki i starannie dobrane rekwizyty. To moment, kiedy widz, zamiast zapomnieć, że ogląda przedstawienie, zaczyna widzieć szwy — perukę, która nie leży idealnie, manierę w głosie aktora, która bardziej przypomina szkolną recytację niż prawdziwą emocję. To granica między kreacją a pozorem.
Być może intencje były dobre. Może scenografia została dopięta na ostatni guzik, a konsultanci historyczni spędzili miesiące na analizie tkanin i gestów. Ale gdzieś po drodze zabrakło duszy. Zabrakło tego, co sprawia, że historia przestaje być tylko dekoracją, a staje się żywym doświadczeniem.
Wrażenie „kostiumowości” jest bolesne, bo pokazuje, że choć wszystko jest na miejscu, to nic nie porusza. To jakby oglądać rekonstrukcję wydarzeń bez emocji – pięknie, ale pusto.
To nie musi oznaczać porażki. To może być punkt zwrotny, sygnał do pogłębienia, do zdjęcia masek i wejścia w rolę naprawdę. Bo historia nie jest tylko tłem – to coś, co trzeba poczuć. Bez tego, choćbyśmy ubrali się w najwierniejsze repliki, pozostaniemy tylko przebierańcami.