Views: 8
„Dyktatorek zdecydował. I co Wy na to?” — te słowa mogą wzbudzać różnorodne emocje, w zależności od kontekstu i tego, kto oraz w jakiej sytuacji je wypowiada. Dla jednych to ironiczny komentarz do decyzji politycznej, dla innych — wyraz frustracji wobec braku demokracji i braku realnego wpływu obywateli na decyzje władzy.
Zacznijmy od samego słowa „dyktatorek”. To zdrobnienie ma znaczenie pejoratywne. Nie mówimy tu o silnym przywódcy, który budzi respekt, lecz o kimś, kto przypomina dyktatora, ale nie dorasta mu do pięt. Ma może władzę, może podejmuje decyzje jednoosobowo, ale brakuje mu wielkości, odwagi, czy szacunku dla ludzi. W polskim dyskursie politycznym określenie „dyktatorek” często jest używane wobec liderów partii lub instytucji, którzy forsują swoje pomysły bez konsultacji, wbrew ekspertom czy społeczeństwu obywatelskiemu.
„Zdecydował” — czyli nie było dyskusji. Nie było debaty, nie było miejsca na kompromis. Ot, pewnego dnia pojawia się komunikat: „tak będzie i koniec”. Demokracja zakłada współdecydowanie, słuchanie różnych stron, szanowanie różnorodnych poglądów. Tymczasem decyzja „dyktatorka” to bardziej narzucenie woli — często pod pozorem troski o dobro wspólne, ale w rzeczywistości służące interesom wąskiej grupy.
No i zostaje pytanie: „I co Wy na to?” To bezpośredni zwrot do odbiorców. Może być pytaniem retorycznym, może być próbą prowokacji, może być wyrazem bezsilności, ale i chęcią rozpoczęcia rozmowy. Bo przecież jeśli ktoś uzurpuje sobie prawo do decydowania za wszystkich, to od nas — obywateli — zależy, czy się na to zgodzimy.
Reakcje mogą być różne. Jedni wzruszą ramionami: „i tak nic się nie zmieni”. Inni pójdą na ulicę, protestować. Jeszcze inni będą próbować działać w sposób bardziej systemowy — przez organizacje społeczne, media, edukację. Wszystko zależy od tego, na ile czujemy, że decyzje podejmowane bez naszego udziału nas dotyczą. A dotyczą — bo polityka wkracza w nasze życie codzienne, w szkoły, sądy, portfele, szpitale, a nawet w to, co wolno nam mówić i myśleć.
Zatem „dyktatorek zdecydował”. Pytanie, czy my, jako społeczeństwo, damy sobie narzucać decyzje odgórnie, czy może przypomnimy sobie, że demokracja to nie tylko wybory co kilka lat, ale codzienne zaangażowanie i odpowiedzialność za wspólnotę. Władza, która nie konsultuje się z obywatelami, w końcu się od nich oddala. A społeczeństwo, które przestaje pytać i wymagać, traci wpływ. Dlatego nie warto wzruszać ramionami. Warto reagować. W taki sposób, jaki każdy z nas uważa za właściwy — ale nie pozostawać biernym.
Bo jeśli dzisiaj „dyktatorek zdecydował” — to jutro może zdecydować znowu. I znowu. Aż nie zostanie już nic do decydowania.