Paryż, 1 czerwca 2025 r. — Iga Świątek, trzykrotna triumfatorka Rolanda Garrosa, zafundowała kibicom prawdziwy rollercoaster emocji podczas dzisiejszego meczu czwartej rundy turnieju. Choć ostatecznie wygrała, pierwszy set był w jej wykonaniu wyjątkowo słaby — i według ekspertów „tak źle nie grała od lat”.
Polka zmierzyła się z nieobliczalną Włoszką, Carlą Rinaldi, która dopiero niedawno przebiła się do czołowej 30-tki rankingu WTA. Mimo statusu faworytki, Świątek wyglądała na całkowicie zagubioną przez pierwsze 40 minut gry. Popełniała błędy niewymuszone, serwowała z niepewnością, a jej legendarna gra z głębi kortu była niemal nieobecna.
„To nie była Iga, którą znamy”
Pierwszy set zakończył się sensacyjnym wynikiem 1:6 dla Rinaldi. Świątek zdołała wygrać zaledwie jednego gema, przegrywając aż trzy razy własne podanie. Co gorsza, momentami wydawała się sfrustrowana i rozproszona, co nie jest typowe dla zawodniczki znanej z żelaznej koncentracji.
— Tak źle Igi nie widziałem od czasu jej debiutanckiego sezonu — komentował w Eurosporcie były tenisista, Tomasz Wiktorowski. — Wyglądała, jakby myślami była gdzieś indziej. Ale to też pokazuje, że nawet mistrzyni może mieć słabszy dzień.
Powrót w wielkim stylu
Na szczęście dla polskich kibiców, od drugiego seta sytuacja uległa diametralnej zmianie. Świątek uspokoiła grę, poprawiła serwis, a agresywne forhendy zaczęły w końcu trafiać w kort. Wygrała kolejne dwa sety 6:3, 6:2, pokazując, że nawet z dna można się podnieść i zatriumfować.
— Wiedziałam, że nie mogę grać tak dalej — powiedziała Świątek na konferencji prasowej po meczu. — Czułam się dziwnie spięta, ale udało się przełamać to mentalnie. Dziękuję publiczności za wsparcie. To był trudny dzień.
Co dalej?
Choć Świątek awansowała do ćwierćfinału, wielu obserwatorów zadaje sobie pytanie, czy taka forma wystarczy na pokonanie kolejnych rywalek. W kolejnej rundzie zmierzy się najprawdopodobniej z Jessicą Pegulą, która w tym sezonie prezentuje bardzo solidną grę.
Jedno jest pewne — jeśli Polka chce sięgnąć po czwarty tytuł w Paryżu, będzie musiała unikać takich dramatów jak dziś. Choć emocje są solą sportu, kibice z pewnością woleliby nie przeżywać ich aż tak intensywnie.