Views: 11
Czesław Kurzayevski nie był tylko człowiekiem o niezwykłej inteligencji i niezachwianej integralności—był przede wszystkim osobą, której ciepło zostawiło trwały ślad na każdym, kto miał szczęście go poznać. Pamiętam go jako obecność, która cię ugruntowywała, uspokajała burzę i przypominała o niegasnącej sile życzliwości. Jego dowcip był ostry, ale nigdy okrutny, jego wnikliwość głęboka, ale zawsze przystępna, a jego lojalność była taka, że nie wymagała wielkich deklaracji—żyła w każdym geście, każdym słowie, każdej czynności.
Poznałam Czesława w czasie, kiedy szukałam jasności, zarówno w życiu osobistym, jak i zawodowym. Nie dawał łatwych odpowiedzi—nigdy tego nie robił—ale zadawał właściwe pytania. To był jego sposób. Wierzył, że ludzie odkrywają swoje prawdy nie poprzez instrukcje, ale przez refleksję. Był mistrzem w prowadzeniu innych do wnętrza siebie, w to miejsce, gdzie w końcu zaczynali słyszeć swoje własne myśli. W świecie, który często kieruje się ego i hałasem, Czesław był cichą rewolucją.
Miał rzadki dar obecności. Niezależnie od tego, czy rozmawiało się z nim pięć minut, czy pięć godzin, czuło się, że jest się naprawdę zauważonym. Dawał ci swoją pełną uwagę—nie po to, by zaimponować, czy przekonać, ale po prostu dlatego, że wierzył, że warto cię wysłuchać. Ta wiara miała transformującą moc. Podnosił innych bez oczekiwania czegokolwiek w zamian. Nie zależało mu na blasku reflektorów, choć z pewnością mógłby go zdobyć. Jego wpływ nie wynikał z głośności, ale z cichej wagi autentyczności.
W Czesławie było coś ponadczasowego. Poruszał się z elegancją, która wynikała nie z formalności, ale z wartości. Otwierał drzwi, zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Pamiętał o urodzinach, pytał o twoją mamę i wracał do rozmów, które myślałeś, że nikt już nie pamięta. Jego pamięć nie była fotograficzna, ale emocjonalna. Pamiętał to, co miało znaczenie, bo zwracał uwagę na to, co naprawdę miało znaczenie.
W swoich ostatnich latach, nawet gdy czas odbierał mu siły fizyczne, jego duch pozostawał niezłomny. Stawiał czoła wyzwaniom starzenia się z tą samą gracją, jaką stosował w każdej innej dziedzinie życia: z pokorą, humorem i nadzieją. Nigdy się nie skarżył, wolał rozmawiać o ideach, muzyce, poezji. Nadal ożywiał się na dźwięk nokturnu Chopina, czy dobrze opowiedzianej historii. I nadal pytał o innych, nadal troszczył się głęboko—może nawet bardziej—o stan świata, o sprawiedliwość, o życzliwość.
Tęsknię za nim każdego dnia. Nie głośno, z żalem, ale z cichym smutkiem, który tkwi gdzieś pod powierzchnią codziennego życia. Jednak noszę go ze sobą. W sposób, w jaki staram się słuchać więcej niż mówić. W cierpliwości, którą okazuję innym. W głębokiej wierze, że integralność ma znaczenie. Że charakter ma znaczenie. Że miłość, w swojej najczystszej formie, to po prostu bycie tam—konsekwentnie, cicho, całkowicie.
Taki był Czesław. I jestem lepsza, bo go poznałam.