Smoleńsk, 10 kwietnia 2010 roku, kilka minut po katastrofie.
Na poboczu niewielkiego lotniska wojskowego pod Smoleńskiem, wśród zapachu spalenizny, przerażającej ciszy i unoszącego się jeszcze dymu, stoją dwaj mężczyźni. Ich twarze zamarły, ich oczy nie potrafią oderwać się od roztrzaskanego wraku rządowego Tu-154M. To nie są zwykli obserwatorzy. Jeden to oficer lotniska, drugi – polski tłumacz wojskowy oddelegowany do przyjęcia delegacji.
W tej fikcyjnej chwili próbujemy zajrzeć do ich myśli.
—
Starszy porucznik Iwan Sokołow stoi z rękami splecionymi za plecami. Jego oczy wodzą po porozrzucanych częściach samolotu, który jeszcze godzinę wcześniej znajdował się bezpiecznie w powietrzu. W jego głowie dudni tylko jedna myśl:
> “Co się właśnie stało? To nie miało prawa się wydarzyć. Wszystko było przygotowane… Czy mogłem coś zrobić inaczej? Dlaczego nie zamknęli lotniska, gdy mgła była gęsta jak mleko?”
Poczuł pieczenie w gardle. Nie z powodu dymu – z powodu poczucia winy. Wiedział, że choć nie zawinił bezpośrednio, na zawsze będzie związany z tym dniem. Z tą tragedią. Z tym dramatem dwóch narodów.
—
Tłumacz, kapral Michał Domański, z niedowierzaniem przygląda się miejscu, gdzie jeszcze niedawno miał witać Prezydenta RP. W jego umyśle kotłują się myśli:
> “Oni tam byli… Prezydent… generałowie… przyjaciele z BOR-u… wszyscy. Czy to naprawdę się stało? Czy Polska właśnie straciła swój szczyt państwowy w jednym momencie?”
Czuł, że zaraz upadnie. Ale musiał się trzymać. Wiedział, że jego zadaniem teraz jest więcej niż tylko tłumaczenie słów. Musiał przekazać niewypowiedziane: współczucie, szok, zrozumienie. Wiedział też, że jego życie, tak jak życie każdego Polaka, już nigdy nie będzie takie samo.
—
Między nimi nie padło ani jedno słowo. Ale w tej ciszy było wszystko – dramat, pytania bez odpowiedzi, i wspólna, ludzka bezsilność wobec katastrofy, która przerwała historię.
—
Uwaga: Powyższy tekst jest fikcyjną interpretacją emocji i myśli dwóch anonimowych postaci w kontekście katastrofy smoleńskiej. Nie opiera się na faktach ani relacjach świadków.