Było już 6:2, 3:0 dla Świątek. Aż stało się coś niewytłumaczalnego. “Koniec”……… Read more

By | May 7, 2025

Views: 724

Było już 6:2, 3:0 dla Igi Świątek. Polka grała jak natchniona — pewna siebie, bezbłędna, dominująca w każdej wymianie. Jej przeciwniczka wydawała się bezradna, jakby tylko czekała na nieuchronny koniec. Publiczność powoli zaczynała świętować, a eksperci zgodnie przyznawali: to tylko formalność. Zwycięstwo było niemal w kieszeni. Aż nagle — coś się zmieniło.

Z pozoru nic wielkiego: jeden nieudany serwis, potem podwójny błąd, kolejna wymiana zakończona niepotrzebnym forhendem w siatkę. Ale w oczach Igi pojawił się cień niepokoju. Przeciwniczka, dotąd bierna, jakby odzyskała wiarę. Każda piłka zaczęła trafiać w samą linię. Świątek próbowała skracać wymiany, przyspieszać grę, ale to tylko pogarszało sprawę. Nerwy dały o sobie znać.

Z 3:0 zrobiło się 3:3. Potem 3:5. Kibice przecierali oczy ze zdumienia, komentatorzy milczeli. Czy to możliwe? Czy najlepsza tenisistka świata może nagle zatracić cały rytm gry? I wreszcie — „Koniec”. Przeciwniczka wygrała seta 6:3, a w trzecim rozbiła Igę 6:1. To nie była tylko porażka. To był sportowy szok.

Nikt nie potrafił do końca wyjaśnić, co się wydarzyło. Zmęczenie? Presja? A może po prostu jeden z tych dni, kiedy nic nie działa? Świątek, choć rozczarowana, gratulowała rywalce z klasą. Ale w jej oczach było widać coś więcej niż zawód. Może to był ból niespełnionej obietnicy — meczu, który był już wygrany.

Sport uczy pokory. I przypomina, że do ostatniej piłki wszystko jest możliwe.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *